на главную   |   А-Я   |   A-Z   |   меню


List dziesiaty

Co? Kazesz mi wla'snie walczy'c? M'owisz, ze ta moja cnota zwycieze? Alez, Helu, na to trzeba kocha'c, a ja go nie kocham. Nie rozumiem, dlaczego tak koniecznie chcesz mnie wyda'c za tego mizernego profesorzyne, nie bardzo tak znowu blyszczacego intellektualnie, rozpustnika i o niepewnym charakterze. Przyznam ci sie, ze nic mnie do niego nie pociaga, a ta jego piekno's'c fizyczna tak z oddalenia wydaje mi sie nawet problematyczna. Odkrywam w jego twarzy doprawdy stygmaty tej nieokielzanej zmyslowo'sci, jakby zastygla pod maska, kt'ora musi w danej chwili przeksztalci'c jego 'sliczne greckie rysy w szpetote maszkarona jakiego 'sredniowiecznego tumu. I nie winszuje tego objawienia owej metresie, wiezacej go juz caly tydzie'n tak silnie, ze nawet ani slowem sie ku mnie nie zwr'oci. Najlepiej zatem zrobisz, nie piszac mi o nim wcale. — Drogi moje i jego rozchodza sie zupelnie. Ja patrze w slo'nce i gwiazdy, on czolga sie po ziemi…

A wiec przestaje istnie'c dla mnie.

Wyobra'z sobie — Ali Kaswin zasypuje mnie kwiatami i sonetami. Wla'sciwie powinnam by'c z tego wiecej niz rada. To jest m'oj genre. Slodki zapach tuberoz, przystrojonych w bladolila papiery, wita mnie co ranka. Czesto dolaczony bywa sonet. W mussetowskim stylu. Chcesz? Ostatni.

Prosze, niech Pani przyjmie jeszcze raz te kwiaty.

Zal mi, zem Pania wierszy mych czytaniem meczyl,

I odkad list od Panim dostal, my'sl mnie dreczy,

Ze nie predko Pani salon, cudny, popielaty

Ujrze utkany jasno w wzorzyste makaty

I ciche sny zlociste, by z siatki pajeczej…

Pozw'ol, niech, gdy tam jutro jak ten pazik z Teczy

Zn'ow przyjde Cie przeprosi'c z racji czasu straty

I zegna'c — niechaj zostanie Pani po tej chwili

Pamie'c. A gdy odejde, niech Ci, Pani, w ciszy

Kwiat ten opowie wszystkie mego zycia bole…

Moze — gdy Pani czasem nad nim sie pochyli,

W tym kwiecie Pani cichej skargi ton uslyszy

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

We'z Pani go — i postaw u siebie na stole!

Ot — cacko! Jak i ten Ali. Delikatne chlopie o wielkich, szafirowych oczach. Sadzilam, ze juz takiego co's niema na 'swiecie, zwlaszcza w obecnem spolecze'nstwie. I patrz — jest. I patrz — przyplatalo sie to do mnie, smukle, ciche, bardzo nie kabaretowe, piszace poezje i kochajace nie mnie, ale potrzebe kochania. Przygladam sie temu ze 'zdziwieniem i pewnem naboze'nstwem. Tak sie to rumieni pod moim wzrokiem, cho'c, daje ci slowo, nawet uzywam ten wzrok „na codzie'n”, bez zadnych domieszek. I nigdy przy Alim nie potrace o oddrzwia komnat Safony. Bo to niepotrzebne. On i tak caly plonie, jak ten stos ofiarny. Gra we mnie czesto przekorna che'c wydobycia z niego ohydnych jakich's strun, kt'ore przeciez musi mie'c na dnie. Ale siedzi ciagle przedemna w ekstazie, jakby mial jeszcze mundurek studencki, i m'owi:

— Pani jedna… pani…

Brakuje wiec mandoliny.

Co?

Wla'sciwie czego ja chce? Taki Kaswin to dla mnie. Taki Halski to dla tamtej, do kt'orej pojechal. Kazdy ma to, na co zasluzyl. Ja hold delikatnej, nadzwyczajnej jakiej's milo'sci — ot, trubadura Bertranda d' Alamansa, a tamta zniewage zwierzecej, namietnej obelgi rozpustnika.

Tylko — to pieknie. Tuberozy, sonety i inne odmiany ksiezyca, ale tu chodzi wla'sciwie o co's konkretnego. O to malze'nstwo

I czy wiesz, Helu, Ali wczoraj padl mi do n'og i prosil, azebym „czekala” — bo on zdobedzie pozycje i wtedy ozeni sie ze mna.

Na teraz jest koncepista w namiestnictwie i z pewno'scia na te tuberozy czyni srogie wydatki i zadluza sie.

A ja mam czeka'c!

Az on bedzie m'ogl uklekna'c u wr'ot 'swiatyni, w kt'orej zamknal swe B'ostwo, tre's'c swego zycia, essencje czystej, nieskalanej milo'sci i wielkodusznej dumy.

Tem wszystkiem jestem ja. Uwazasz! Romantyzm nie wyginal zupelnie. Widze, jak blakaja sie po 'swiecie takie cienie Don Kiszotk'ow i szukaja koniecznie pretekstu do lzawej a u'smiechnietej milo'sci. Tylko szkoda, ze to nie idzie w parze juz z pewnemi solidnemi latami i z pewna ustalona pozycja socjalna.

Skoro te dwie doskonalo'sci wkraczaja w zycie ludzkie, cala reszta, to jest biel, piekno, poezja, tuberozy, sonety i t. d., gina, jak za dotknieciem r'ozdzki czarodziejskiej.

A natomiast…

Och! Natomiast wystepuje taki Halski i jego namietno's'c i jego zasady co do warto'sci kobiety…

— Smutne to, Helu — powiadam ci — wiecej, niz smutne.

I dlatego nalezy mi sie obejrze'c juz za czem's istotnie podstawowem, czem's, coby mnie doprowadzilo do pewnych, solidnych rezultat'ow.

I nie gniewaj sie, ze list ten moze troche nie — tego — ale dzi's mi tak jako's dziwnie. Moze ten Ali siedzial za dlugo. M'owi tak cicho i tak monotonnie. A potem jestem rozdrazniona niezrozumiale… Nie wiem, co mi jest. Musze troche od'swiezy'c sw'oj salon. Zaczne bowiem przyjmowa'c wiecej os'ob. — Trzeba, Helu! Trzeba!

Twoja

Rena.

A propos. Napisz mi, gdzie kupowala's tw'oj bujajacy fotel? Musze kupi'c sobie taki sam i p'ol tuzina jedwabnych, azurowych po'nczoch, takich, jak ma Matowska w Dziewczynie z fiolkami.


List dziewi aty | Kobieta bez skazy | List jedynasty